Jak wylać na ciężarną kobietę kubeł zimnej wody i doprowadzić do płaczu, czyli pierwsza wizyta u ginekologa :)


Jak było kiedyś (z opowieści mojej mamy)?
Kobieta nie dostawała jeden miesiąc okresu, drugi miesiąc okresu, po czym dochodziła do wniosku, że coś jest nie tak. Szła do ginekologa i dowiadywała się, że jest w ciąży. Był to wtedy jakiś 10 tydzień ciąży (albo później). Widać wszystko co ma być widać, kobiecie zakładało się kartę ciąży i dawało skierowania na niezbędne badania.
Jak jest teraz?
Kobieta w dniu spodziewanej miesiączki robi test ciążowy, który wychodzi pozytywny. Od razu umawia się do ginekologa, bo wg informacji w Internecie, po ok. 2 tygodniach od spodziewanej miesiączki widać już zarodek i czasem nawet bijące serduszko. Idzie do ginekologa i co? I nie widać nic!

Pierwszą wizytę u ginekologa miałam dokładnie 2 tygodnie po dniu spodziewanej miesiączki. Dostanie się na wizytę do mojego ginekologa graniczy z cudem, więc brałam co było, a termin na „dokładnie 2 tygodnie po” trafiłam zupełnie przypadkowo.
Wizyta przebiegała standardowo poza jedną kwestią – powiedziałam, że jestem w ciąży. Zaczęła się lawina pytań: kiedy ostatnia miesiączka, czy miesiączki są regularne, czy był robiony test i kiedy, i tym podobne. Wkońcu ze stoickim spokojem usiadłam na fotel.
Pierwsza diagnoza lekarza: macica powiększona jak na ciążę, ale bardzo delikatnie. Zapaliła mi się pierwsza lampka: ale jak to delikatnie?
Lekarz przeszedł do badania USG.
Druga diagnoza lekarza: pęcherzyk jest, ale maleńki, o wielkości 1,3 mm, ale brak zarodka i ciałka żółtego. Ciąża jest na etapie 4 tygodni (czyli 2 tygodnie młodsza, niż wychodzi z daty OM!). Zapaliła mi się druga lampka: co to znaczy?
Zeszłam z fotela zaniepokojona. Usiadłam naprzeciwko lekarza i spytałam wprost: Czy mam się martwić?
Ginekolog powiedział, że na tym etapie nic mi nie powie i mam przyjść na wizytę za tydzień. A uwieńczeniem tej całej wypowiedzi było: „ma Pani objawy wczesnej ciąży, ale to ciąża jeszcze nie jest”. A jak spytałam czy mogę chwalić się komuś ciążą, to powiedział ze zrezygnowanym głosem: „noooooo, może Pani. Jak Pani chce.” A to wszystko z miną nr 71 pt. „proszę sobie nie robić zbytnich nadziei, bo nic nie wiadomo”.
Wyszłam stamtąd z płaczem. Co to oznacza, że mam objawy ciąży, ale nie ma ciąży?
Wróciłam do domu i co? Oczywiście siadłam na Internet!
Różne różniste mądrości mówią, że „ciąża może być młodsza, bo owulacja może się przesunąć i stąd wynikają rozbieżności między datą z OM a datą z USG”. Ok, wszystko rozumiem… Ale czy regularnych cyklach od ever owulacja może się przesunąć o 2 tygodnie?! Rozumiem 2/3 dni, ale nie do cholery 2 tygodnie!
Co mogłam? Siedzieć i czekać całe długie 7 dni na kolejną wizytę. A najlepsze z tego wszystkiego było to, że następna wolna wizyta u mojego ginekologa była nie za tydzień, a za 2 tygodnie! Co oznacza nie 7, a 14 długich dni!
Postanowiłam znaleźć innego lekarza nie ze wglądu na to co mi powiedział, ale ze względu na to, że zależało mi na opinii innego lekarza.
Umówiłam się 5 dni później po pierwszej wizycie do innego lekarza. Sytuacja ta sama: jestem w ciąży, kiedy ostatnia miesiączka, kiedy test blebleble...
Przeszliśmy do badania USG. Sama nie wiedziałam czy patrzeć na ten monitorek czy nie…
Werdykt – moje maleństwo jest w brzuchu! Jest duży pęcherzyk, a w nim zarodek z ciałkiem żółtym i pikającym serduszkiem! USG wskazało 7 tygodni. I co najważniejsze – wszystko jest w jak najlepszym porządku! Na następnej wizycie za 3 tygodnie (czyli jak będę w ok. 10 tygodniu) lekarz założy mi kartę ciąży i da skierowania na badania.
Kamień z serca i ulga niesamowita. Ale prawda jest też taka, że co przez ten czas się nastresowałam to moje.
Do końca nie jestem w stanie jednak rozszyfrować sytuacji z pierwszym lekarzem. Rozumiem, że zarodek zarodkiem, ale czy wielkość pęcherzyka nie powinna być jedna i ta sama dla każdego okresu ciąży (oczywiście z wiadomymi odchyleniami od norm)? Po głębszym jednak przemyśleniu podejrzewam, że lekarz najzwyczajniej w świecie źle zmierzył mój pęcherzyk doprowadzając mnie do skraju załamania :)
Moja rada dla ciężarówek – być cierpliwym i nie wyciągać pochopnych wniosków. Jeśli nie ma zarodka to nie znaczy, że on się już nie pojawi albo, że ciąża rozwija się za wolno. Pojawienie się zarodka jest kwestą DOSŁOWNIE kilku dni.
Kiedy iść na wizytę? Nie wiem :) Ja gdybym miała teraz wybór to chyba zrobiłabym tak jak zrobiłam wcześniej – poszłabym na pierwszą wizytę na ok. 2 tygodnie po dniu spodziewanego okresu. Jednak nie panikowałabym, jeśli „za mało widzę”, a czekałabym cierpliwie ;)
Pozdrawiam i przesyłam ciążowe fluidy.

PS. Jeśli czytaliście ostatni post wiecie, że nie mam objawów ciążowych. A przynajmniej nie miałam. Jeszcze w niedzielę chwaliłam się koleżance, że czuję się cudownie, a w poniedziałek nie byłam w stanie zjeść śniadania, bo pojawiły się pierwsze mdłości. Dzisiaj jest czwartek, a w tej kwestii niewiele się zmieniło ;)
Ehh… Podobno mdłości w ciąży na zdrowie wychodzą ;)

Komentarze

  1. To identycznie jak u mnie:-) poszłam na wizytę jak na skrzydłach i okazało sie ze nawet pęcherzyka niema :-)a tydzień poźniej było juz tętno:-)
    Na kiedy masz termin porodu?
    Pozdrawiam przyszłą mamę:-)
    Małgosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Termin porodu to 10 marzec, ale czekam jeszcze na jedno USG, które to potwierdzi.
      Pozdrawiam również :*

      Usuń
  2. Wszystko zależy od tego na jakiego ginekologa się trafi. Niektórzy specjaliści to naprawdę dobrzy ludzie, którzy chcą pomóc i zawsze służą pomocą. Nie ma co straszyć innych. Wystarczy tylko dobrze trafić.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz