No i stało się! Jestem w ciąży!


Dzisiaj rozpoczął się 5 tydzień. I naprawdę się z tego cieszę!
Czy jest za wcześnie aby o tym mówić, a w moim wypadku o tym pisać? Nie wiem. Czytam na forach i na innych stronach, że „powinno się” poczekać do końca drugiego/początku trzeciego miesiąca, bo nie wiadomo co może się stać. Tak się zakłada. Ja zrobiłam inaczej i poza oczywistą osobą, jaką jest mój mąż, dowiedzieli się o tym nasi rodzice.
Samo to, co robię teraz, pokazuje jak do tego podchodzę – wierzę, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku!
Dziecko wraz z mężem planowaliśmy. Jesteśmy kilka miesięcy po ślubie i po wykonaniu wszystkich „zadań” z naszej listy uznaliśmy, że to jest ten czas. Oczywiście, jak większości par, które o dziecko się starają, nie udało nam się od razu, ale też nie mogę powiedzieć, że trwało to bardzo długo.
Teraz, kiedy mam już pewność, że w ciąży jestem, cały ten okres starań wydaje mi się całkiem zabawny – w odróżnieniu od czasu, kiedy starania trwały. Był to okres wielkich przygotowań – łykania wszelkiego rodzaju witamin, szukania odpowiednich pozycji na szybsze dotarcie plemników, wyliczanie co do dnia, kiedy możemy działać. Ale był to też okres wielkich stresów. I nie mówię tutaj o presji, którą obarczało nas społeczeństwo. Takie też było, ale czy podgadywanie rodziców raz na 2 miesiące w stylu „a wy kiedy?” można nazwać presją? Wydaje mi się, że chcieli oni po prostu wyciągnąć informację, albo sprawdzić naszą reakcję czy czegoś nie ukrywamy. Reszta rodziny, znajomi i przyjaciele nie pytali jeśli sami nie zaczęliśmy tematu. I za to jestem im ogromnie wdzięczna. Od nas samych też nie można było usłyszeć : „Zaczynamy się starać!”. Po co po iluśtam nieudanych próbach słuchać :”No i jak?”.
Presję jako taką wywieraliśmy sami na sobie, bo wydawało nam się, że zajście w ciążę to sytuacja banalna. Chcemy dziecko, pach, dziecko jest. Po nieudanych próbach i rozczarowaniach zaczęliśmy sami szukać problemów, także w sobie. Może za mało przyjmujemy witamin? Może za mało się staramy? A może z nami jest coś nie tak? I tutaj trzeba to głośno powiedzieć – może mamy problem z BEZPŁODNOŚCIĄ (na samą myśl o tym mam ciary na plecach…)?
Zaczęliśmy żyć pod presją czasu co najmniej jakby ktoś nam wyznaczył termin na zajście w ciążę. Zaczął się okres okołoowulacyjny, więc nie traciliśmy ani jednego dnia bez względu na to co piszą i mówią, że powinno się współżyć co kilka dni, bo plemniki muszą mieć czas na dojrzewanie.
A dołączając do tego pierwsze objawy, które zaczęłam sobie wmawiać, teraz mogę się z tego śmiać J

Wniosek na ten post jest tylko jeden.
Staranie się o dziecko to nie wyścig i nie ma to wyznaczonego czasu. Czas ten uczy pokory, rozwagi i cierpliwości dla swojego organizmu i rozumu. Pewnie łatwo teraz mi o tym mówić i dawać rady bo dla mnie ten okres się skończył. Wierzcie mi lub nie, kiedy będziecie już na takim etapie jak ja, zrozumiecie o czym mówię.

A wszystkim staraczkom przesyłam ciążowe fluidy :*


Komentarze